Polskie komedie potrafią rozbawić do łez, ale też zaskoczyć trafnymi obserwacjami społecznymi czy przewrotnym humorem. Wiele rodzimych produkcji z ubiegłego wieku ma od dawna status kultowych, a cytaty z nich weszły do codziennego języka Polaków. Jak jednak wygląda kwestia nowszych filmów komediowych? Przedstawiamy ranking 10 polskich komedii stworzonych w XXI w., które po prostu trzeba zobaczyć.
Komedie ulubionym gatunkiem Polaków? Tak, ale dobre!
Polacy uwielbiają się śmiać – przynajmniej w kinie. Z badań przeprowadzonych przez Uniwersytet SWPS w 2021 r. wynika, że jeśli chodzi o rodzimą kinematografię, aż 76,3% widzów wskazuje polskie komedie jako swój ulubiony gatunek filmowy. Trudno się temu dziwić. Produkcje komediowe pozwalają się odprężyć i złapać dystans do własnych problemów, co w dzisiejszym zabieganym i niezwykle stresogennym świecie stanowi nieprzecenioną wartość.
W Polsce powstaje przy tym co roku ponad 100 filmów pełnometrażowych, z czego znaczna część ma charakter komediowy. Kinomani mają więc z czego wybierać, jednak oczywiste jest, że nie wszystkie filmy stoją na wysokim poziomie. Nierzadko zamiast porządnej dawki śmiechu i poprawy nastroju, po seansie pozostaje poczucie zmarnowanego czasu, rozczarowanie lub nawet zażenowanie.
Dlatego żeby ułatwić Ci trafny wybór, przygotowaliśmy zestawienie tych filmów wyprodukowanych w XXI w., które są powszechnie oceniane jako wyjątkowo udane polskie komedie. Znajdziesz tu cały przekrój tego gatunku: od absurdalnych opowieści o gangsterach-amatorach, przez lekkie, romantyczne historie, aż po cięte satyry społeczne oraz czarne komedie, które pomagają spojrzeć z dystansem na to, co często przytłacza nas na co dzień. Sprawdź nasz autorski ranking i dowiedz się, jakie są najlepsze polskie komedie XXI w.
1. „Dzień świra” (2002 r.), reż. Marek Koterski
Zaczynamy od pozycji nieco nietypowej, ale dla wielu Polaków zdecydowanie ikonicznej. „Dzień świra” Marka Koterskiego na pewno nie jest klasyczną komedią, choć z drugiej strony bezsprzecznie wywołuje głośny śmiech. Jednak źródłem rozbawienia nie jest rozrywka w tradycyjnym rozumieniu. Widz śmieje się, bo rozpoznaje w głównym bohaterze cząstkę siebie samego, a w jego „przygodach” – przerysowane sytuacje, które doskonale zna ze swojego życia codziennego. Tytułowy świr to Adam Miauczyński (fenomenalny Marek Kondrat), nauczyciel języka polskiego zmagający się z nerwicą natręctw i mnóstwem dość zwyczajnych problemów. Film pokazuje jego zwykły dzień, który wypełniony jest tym, co mu przeszkadza i nieustannie go denerwuje. Uczniowie, sąsiedzi, współpasażerowie w pociągu, a nawet najbliższa rodzina – wszyscy uprzykrzają życie naszego bohatera, nie rozumieją go i czynią nieszczęśliwym.
Koterski pokazuje polską rzeczywistość jako nieustający spektakl frustracji. Składają się na niego męczące rytuały dnia codziennego, pełne cierpienia monologi wewnętrzne oraz poczucie totalnej samotności i braku nadziei. Jednak sposób, w jaki to robi, jest tak celny, ironiczny i groteskowy, że film co rusz nas rozśmiesza. Wizyta Miauczyńskiego u traktującej go jak dziecko matki, wojny sąsiedzkie w bloku (np. o hałas czy psie kupy na trawniku) czy odpytywanie dorosłego już syna Sylwusia z odmiany czasownika „to be”… To wszystko jest większości polskich widzów aż za dobrze znane, ale oglądając „Dzień świra” można się z tego szczerze pośmiać.
Fenomen komedii Koterskiego tkwi również w zastosowanej formie. Reżyser nie unika patosu (poetyckie wstawki), ale też nie pozwala zapomnieć, że nawet w tragizmie czaić się może coś śmiesznego. Komizm codziennych absurdów przeplata się więc z dramatem jednostki uwikłanej w rutynę oraz społeczne napięcia. Film w niepowtarzalny sposób łączy elementy górnolotności z groteską, tworząc dzieło zarazem śmieszne, jak i przepełnione niewesołą refleksją nad ludzkim życiem.
Dodajmy też, że liczne cytaty z „Dnia świra”, takie jak np. „Boże, spraw, żeby mi się chciało, tak jak mi się nie chce” przeniknęły do języka potocznego. Postać Miauczyńskiego stała się z kolei symbolem przeciętnego inteligenta, który zmuszony jest funkcjonować w świecie, który nie jest przyjazny takim jak on.
„Dzień świra” to bezapelacyjnie jeden z najważniejszych filmów w polskiej komedii i rodzimej kinematografii w ogóle. To diagnoza społeczna, autoportret zbiorowy i rozbrajająca komedia w jednym.
2. „Pieniądze to nie wszystko” (2001 r.), reż. Juliusz Machulski
„Pieniądze to nie wszystko” to komedia obyczajowa, w której Juliusz Machulski z charakterystycznym dla siebie humorem ukazuje zderzenie dwóch odmiennych światów: bezwzględnego kapitalizmu i polskiej prowincji. Film, choć utrzymany w lekkim tonie, skłania do refleksji nad wartościami i priorytetami w życiu.
Głównym bohaterem jest cyniczny, arogancki i bogaty Tomasz Adamczyk (ponownie Marek Kondrat), 50-letni producent tanich win owocowych marki Platon. Zmęczony dotychczasowym życiem biznesmen postanawia wycofać się z interesów i poświęcić swojej pasji, czyli filozofii. Decyzja ta nie spotyka się z aprobatą jego żony Natalii (Magdalena Wójcik) i szwagra Wiesława (Andrzej Chyra), którzy są współwłaścicielami firmy. Podczas powrotu z gali biznesowej Adamczyk ulega wypadkowi samochodowemu w okolicach upadłego PGR-u. Odnajdują go mieszkańcy wsi, którzy, licząc na okup, postanawiają go uwięzić. Jednak jak się okazuje, sprawa wcale nie jest taka prosta, gdyż rodzina porwanego wcale nie ma zamiaru go ratować. W końcu główny bohater bierze sprawy w swoje ręce i, żeby zdobyć żądaną kwotę, przy pomocy mieszkańców wsi uruchamia nową wytwórnię wina.
Machulski w swoim filmie zręcznie kontrastuje dwa światy: z jednej strony bezduszny świat wielkiego biznesu, z drugiej – prostą, ale pełną ciepła społeczność wiejską. Humor wynika z licznych nieporozumień wynikających z różnic kulturowych i światopoglądowych dzielących bohaterów. Film zahacza również o temat transformacji ustrojowej w Polsce i jej wpływu na różne warstwy społeczne.
Na uwagę zasługuje znakomita obsada aktorska. Oprócz wspomnianego Kondrata na ekranie pojawia się wspaniałe przestępcze trio, które tworzą Stanisława Celińska jako pani Ala, liderka grupy, Sylwester Maciejewski jako Bogumił Maślanka oraz Cezary Kosiński w roli Andrzeja Gołąbka. Koncertowo zagrał też Tomasz Sapryk, który bezbłędnie wcielił się w postać wiecznie pijanego i wygłaszającego swoje mądrości Rysia. Poszczególni aktorzy nadają filmowi autentyczności, tworząc barwną i przezabawną mozaikę postaci.
„Pieniądze to nie wszystko” to komedia, która pomimo upływu lat nie tylko bawi, ale też jej przekaz nie traci na aktualności. Przypomina nam, że prawdziwe wartości nie zawsze można przeliczyć na pieniądze, a szczęście często kryje się w prostych rzeczach i relacjach z innymi ludźmi.
3. „Testosteron” (2007 r.), reż. Tomasz Konecki, Andrzej Saramonowicz
„Testosteron” to jedna z najgłośniejszych polskich komedii początku XXI w., która pod płaszczykiem humoru ukazuje całe spektrum męskich emocji, lęków i stereotypów. Film oparty na popularnej sztuce teatralnej Andrzeja Saramonowicza (o tym samym tytule) określony został jako „pierwsza polska komedia hormonalna”. Hasło to podkreśla zastosowane w produkcji podejście do tematyki męskości, relacji damsko-męskich i biologicznych aspektów zachowań bohaterów.
Historia rozpoczyna się od spektakularnego dramatu w kościele. Alicja (Magdalena Boczarska) porzuca Kornela (Piotr Adamczyk) przed ołtarzem i całuje innego mężczyznę, Sebastiana Tretyna (Maciej Stuhr). Pan młody znika, a Tretyn zostaje… porwany przez ojca Kornela, Stavrosa (Krzysztof Stelmaszyk) i jego kompanów. Tak rozpoczyna się nietypowe męskie „przyjęcie weselne”, podczas którego siedmiu zupełnie różnych mężczyzn prowadzi szczere rozmowy o kobietach, związkach i własnych porażkach.
Główne role, oprócz wspomnianego Adamczyka, Stuhra i Stelmaszyka odgrywają Tomasz Kot jako Robal, Borys Szyc jako kelner Tytus, Cezary Kosiński jako brat Kornela, Janusz „Janis” i Tomasz Karolak jako Fistach. Cała siódemka, co naprawdę jest zaskakujące, wypada autentycznie i wnosi do fabuły coś oryginalnego. Wspólnie tworzą oni pełną dynamiki, czasem groteskową, ale prawdziwą galerię męskości. Bohaterzy są wyraziści, niejednoznaczni, wewnętrznie poranieni… Jednocześnie skutecznie ukazują całe spektrum postaw i emocji: od pewności siebie, przez zakłopotanie, po frustrację i wrażliwość. Oczywiście nie brakuje tu też śmiechu. „Testosteron” bazuje bowiem na dynamicznych, błyskotliwych dialogach, całych seriach gagów i absurdzie. Jednak pod warstwą żartu kryje się refleksja nad męską tożsamością, kulturowym wychowaniem oraz biologicznymi uwarunkowaniami postaw i zachowań mężczyzn.
Od strony technicznej też wszystko jest dopracowane i na szczęście nie można narzekać na tak powszechne w polskim kinie bolączki, jak np. słabe nagłośnienie. Świetnie zrealizowane retrospekcje, dynamiczny montaż, muzyka Miszy Hairulina i zręczne efekty wizualne nadają filmowi tempo i estetykę, która nie odbiega od standardów kina zachodniego.
Pomimo, że produkcji zarzucano zbyt teatralną formę i ewidentne przerysowania niektórych sytuacji, „Testosteron” zyskał w Polsce ogromną popularność – obejrzało go ponad 1,4 miliona widzów. To w ostatecznym rozrachunku mądra, ale przewrotna komedia o współczesnym mężczyźnie: trochę zagubionym, trochę śmiesznym, ale co najważniejsze, z krwi i z kości.
4. Teściowie (2021 r.), reż. Jakub Michalczuk
Najnowsza pozycja w naszym zestawieniu to „Teściowie”. Jest to inteligentna komedia obyczajowa, która udowadnia, że nawet bez ślubnej pary można zorganizować wesele, które na długo zapadnie w pamięć. Reżyser Jakub Michalczuk serwuje widzom historię opartą na prostym, ale intrygującym pomyśle: wesele odbywa się pomimo tego, że państwo młodzi… właśnie się rozstali.
W centrum wydarzeń znajdują się dwie pary rodziców – Małgorzata i Andrzej Wilkowie (Maja Ostaszewska i Marcin Dorociński) oraz Wanda i Tadeusz Chrapkowie (Izabela Kuna i Adam Woronowicz). Od początku czuć między nimi niesamowite napięcie. Różnice klasowe, światopoglądowe i odmienne temperamenty sprawiają, że atmosfera zagęszcza się z każdą chwilą. Alkohol leje się strumieniami, pretensje i żale wychodzą na wierzch, a długo tłumione emocje znajdują wreszcie ujście. Elegancka sala weselna staje się w końcu areną walki nie tylko werbalnej, ale jak najbardziej fizycznej.
Film wyróżnia się świetnie napisanymi dialogami, doskonałym tempem i pierwszorzędną grą aktorską całej czwórki głównych bohaterów. Humor w filmie jest zarówno sytuacyjny, jak i pełno tu efektownych, rozbrajających potyczek słownych. Ale obok tego, że opowieść jest nafaszerowana zabawnymi momentami, funduje widzom sporo gorzkich obserwacji dotyczących współczesnej Polski i relacji międzyludzkich. Tym samym „Teściowie” to kolejny przykład kina, które z jednej strony bawi, a z drugiej zmusza do refleksji (a może i rachunku sumienia) – przede wszystkim nad tym, jak wiele nas dzieli. To zabawny i jednocześnie celny portret społeczny, osadzony w jednym najbardziej polskich kontekstów, na wielkim weselu.
Warto dodać, że komedia otrzymała sporo nagród (m.in. Orzeł za reżyserię i zdjęcia), a jego sukces zaowocował kontynuacją. W 2023 r. do kin weszła produkcja „Teściowie 2”. Tym razem bohaterowie znów spotykają się na ślubie i to tych samych młodych, którzy wcześniej zrezygnowali z ceremonii. I choć w drugiej części ich perypetii zamiast weselnej sali mamy egzotyczną scenerię greckiej wyspy, to zderzenie odmiennych temperamentów i światopoglądów nie traci na intensywności. Sequel zachowuje charakterystyczny dla pierwszej części inteligentny humor i świetne dialogi oraz pogłębia znane już wątki. Jednak oferuje także nowe spojrzenie na rodzinne układy i niekończące się próby „dogadania się” mimo dzielących różnic. Premiera „Teściów 3” zaplanowana została na 2025 r.
5. Kołysanka (2010 r.), reż. Juliusz Machulski
Juliusz Machulski pojawia się w naszym rankingu już po raz drugi. Nic w tym dziwnego, w końcu to mistrz polskiej komedii gatunkowej. Reżyser od lat kojarzony jest z komediowymi produkcjami pełnymi akcji, intrygi i zawrotnego tempa (wystarczy wspomnieć takie hity jak „Seksmisja”, „Vabank” czy „Kiler”). Jednak „Kołysanka” zaskakuje kinomanów kameralnym tonem i znacznie spokojniejszą narracją, choć i tak nie brak tu nieoczekiwanych zwrotów akcji. Mimo wszystko to film zupełnie inny niż wcześniejsze produkcje reżysera. Jest bardziej nastrojowy i oparty na subtelnym humorze, który wymyka się prostym klasyfikacjom.
Fabuła rozgrywa się w urokliwej, mazurskiej wsi Odlotowo, gdzie mieszka pozornie zwyczajna rodzina Makarewiczów. Ojciec, matka, dzieci i dziadek – wszyscy skrywają jeden dość istotny sekret: otóż są wampirami. Ich życie to próba pogodzenia nieśmiertelnej tożsamości z życiem w sąsiedztwie ludzi, co rodzi szereg komicznych nieporozumień. Znikający turyści, podejrzliwi mieszkańcy i coraz bardziej nerwowy ksiądz okazują się być nie lada wyzwaniem dla rodziny bohaterów…
Inspirując się klasycznymi motywami kina grozy, Machulski tworzy czarną komedię, która stanowi pastisz horroru. Dlatego zamiast straszyć widza, jak zawsze strasznie bawi. Widać tu wyraźne odniesienia do baśniowej narracji: malownicze plenery Mazur, stylizowane wnętrza domu Makarewiczów i dopracowana estetyka zdjęć tworzą lekko odrealniony, bajkowy klimat. Najważniejsze są jednak relacje, zarówno wewnątrz rodziny Makarewiczów, jak i między nimi a mieszkańcami wsi. To właśnie te kontrasty i codzienne tarcia generują najwięcej zabawnych sytuacji.
Świetnie spisała się też obsada aktorska, wyróżnia się tu m.in. Robert Więckiewicz jako głowa rodziny (umiejętnie balansujący między groźnym wampirem a czułym ojcem), Janusz Chabior jako dziadek Makarewicz (zapadający w pamięć emerytowany wampir) czy Michał Zieliński jako ksiądz (aktor kojarzony dotąd głównie z parodiami polskich polityków zabłysnął tu jako przezabawny stereotypowy klecha).
Choć „Kołysanka” nie odniosła spektakularnego sukcesu kasowego, zdobyła uznanie za swoją oryginalność, styl i odwagę w łamaniu gatunkowych schematów. Film ma swoje wierne grono odbiorców i podoba się zwłaszcza tym widzom, którzy w kinie szukają inteligentnej rozrywki i lubią nietuzinkową zabawę konwencjami.
Jednocześnie na poziomie przesłania „Kołysanka” to coś więcej niż tylko łatwa rozrywka. Film mimochodem przekonuje, że to, co inne, dziwne czy niezrozumiałe, wcale nie musi być złe. Przeciwnie, czasem właśnie w tej „inności” kryje się prawdziwe człowieczeństwo. To lekka, ale niegłupia komedia – dla widza, który nie boi się spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy.
6. Ciało (2003 r.), reż. Tomasz Konecki, Andrzej Saramanowicz
„Ciało” to bezkompromisowa, absurdalna czarna komedia, w której tytułowe ciało, a konkretnie ciało nieboszczyka napędza lawinę coraz bardziej groteskowych zdarzeń. Film Tomasza Koneckiego i Andrzeja Saramonowicza (duetu znanego z komedii „Pół serio” z 2000 r.) jest interesującym i naprawdę udanym pastiszem kina gangsterskiego. Można tu także doszukiwać się inspiracji produkcjami spod znaku Monty Pythona.
Fabuła zbudowana jest nielinearnie i obejmuje kilka splatających się wątków. Drobny złodziejaszek Goldi (Tomasz Karolak) znajduje w pociągu ciało mężczyzny, Woltera (Rafał Królikowski). Jest przekonany, że przypadkowo go zabił, gdyż jego walizka spadła ofierze na głowę. W rzeczywistości Wolter zmarł wcześniej po wypiciu płynu do balsamowania zwłok. Jego ciało umieścili w pociągu dwaj współlokatorzy: Julek (Robert Więckiewicz) i Cezar (Cezary Kosiński), chcąc przewieźć je do rodziny w Sopocie. Widz śledzi różne przeplatające się wątki: podejmowane przez Goldiego próby pozbycia się ciała, poszukiwania zguby prze Julka i Cezara czy intrygę związaną z Marianem Tuleją, oficerem CBŚ, który przejmuje tożsamość swojego zamordowanego brata bliźniaka, Piotra Westa (obu gra Bronisław Wrocławski). Jak sami widzicie, ładny bigos.
Oprócz głównych bohaterów, w filmie pojawia się szereg innych oryginalnych postaci: zawodowa morderczyni w przebraniu emerytki (Emilia Krakowska) z małoletnią wnuczką-asystentką, femme fatale Sandra West (Edyta Olszówka), bracia syjamscy jako gangsterzy (Cezary i Jacek Poks) czy kuszące siostry zakonne (Izabela Kuna, Maja Hirsch).
Warto wspomnieć, że „Ciało” zostało docenione przez krytyków filmowych. Komedia zdobyła Złotą Kaczkę dla najlepszego polskiego filmu 2003 r. oraz Brązowy Granat w Lubomierzu. Film był też nominowany do Złotych Lwów w Gdyni. Trzeba przyznać, że humor oparty na grotesce, absurdzie i parodii obyczajów czyni ten film jedną z najoryginalniejszych polskich komedii początku XXI w. Pod powierzchnią żartu można też dostrzec refleksję nad znaczeniem przypadku, winą i ludzkimi motywacjami.
7. „Poranek kojota” (2001 r.), reż. Olaf Lubaszenko
„Poranek kojota” to kolejna komedia z początku XXI w., która weszła już do kanonu polskich filmów rozrywkowych. Reżyser Olaf Lubaszenko kontynuuje tutaj styl, który doskonale sprawdził się w jego wcześniejszym hicie „Chłopaki nie płaczą” (2000 r.). Nie brakuje więc dynamicznej narracji, absurdalnych dialogów, humoru sytuacyjnego i przerysowanych postaci. Wszystko to razem tworzy mieszankę, która trafia w gusta szerokiego grona widzów. To film, który ani nie sili się na realizm, ani na głębsze przesłanie, ale nie o to tutaj chodzi – celem jest przede wszystkim dobra zabawa.
Fabuła kręci się wokół Kuby (Maciej Stuhr), spokojnego rysownika komiksów, który zakochuje się w pięknej wokalistce Noemi (Karolina Rosińska). Problem w tym, że dziewczyna jest „zajęta”. Jej ojczym, gangster Stefan (Tadeusz Huk) planuje ją wydać za mąż za innego mafijnego kandydata. Kuba, przypadkiem wplątany w interesy kryminalistów, staje się bohaterem z przypadku. Kontrast między jego niewinnością a brutalnym światkiem przestępczym generuje wiele absurdalnych i zabawnych scen.
W filmie pojawia się też kilka bardzo dobrych ról – niekoniecznie tych głównych. Na pewno zabłysnął tu Edward Linde-Lubaszenko, który wcielił się w Krzysztofa Jarzynę ze Szczecina, czyli „szefa wszystkich szefów”. Co ciekawe, postać Jarzyny stała się kultowa w polskiej popkulturze i doczekała się nawet pomnika w Szczecinie.
Poranek kojota to komedia, która nie tylko bawi, ale i wyznacza pewien kierunek w polskim kinie początku lat 2000. Eksperymentalne podejście do humoru, wyraziści bohaterzy i pełna świadomość filmowego absurdu sprawiają, że mimo upływu lat, film nadal ogląda się z przyjemnością. Oczywiście pojawiają się pewne zarzuty wobec tej produkcji filmowej, np. banalność wątku romantycznego czy stereotypowe przedstawienie gangsterskiego świata. Jednak, jeśli ktoś chce się po prostu pośmiać i nie ma wygórowanych wymagań co do warstwy merytorycznej filmu, ta polska komedia powinna spełnić jego oczekiwania.
8. „Planeta Singli” (2016 r.), reż. Mitja Okorn
W naszym zestawieniu najlepszych polskich komedii XXI w. nie mogło oczywiście zabraknąć komedii romantycznej. Na tle innych rodzimych produkcji o tym charakterze wyróżnia się „Planeta Singli” wyreżyserowana przez Mitję Okorna, która w świeży i zabawny sposób ukazuje perypetie miłosne w erze aplikacji randkowych. Komedia wyróżnia się inteligentnym humorem, dynamicznym scenariuszem oraz aktualnym spojrzeniem na współczesne randkowanie w dobie technologii. To film, który bawi, wzrusza i skłania do refleksji nad poszukiwaniem miłości w cyfrowym świecie.
Główna bohaterka, Ania Kwiatkowska (Agnieszka Więdłocha), jest 27-letnią nauczycielką muzyki, marzącą o znalezieniu prawdziwej miłości. Za namową przyjaciółki Oli (Weronika Książkiewicz) postanawia skorzystać z aplikacji randkowej „Planeta Singli”. Podczas jednej z nieudanych randek przypadkowo spotyka Tomasza „Tomka” Wilczyńskiego (Maciej Stuhr), charyzmatycznego i cynicznego gospodarza popularnego programu telewizyjnego. Tomek, dostrzegając potencjał w nieporadnych doświadczeniach Ani, proponuje jej układ: ona będzie relacjonować swoje randki, a on wykorzysta te historie w prowadzonym show. W zamian obiecuje sfinansować zakup nowego fortepianu dla szkoły, w której pracuje kobieta.
W miarę realizacji tego planu granice między zawodowym układem a prawdziwymi uczuciami zaczynają się zacierać. W międzyczasie sprawy się komplikują. Ania poznaje Antoniego (Michał Czernecki), który wydaje się być idealnym życiowym partnerem. Ponadto wątek przyjaciółki Oli i jej partnera Bogdana (Tomasz Karolak) wprowadza dodatkowe elementy humoru dotyczące związków i relacji damsko-męskich.
Film został doceniony zarówno przez widzów, jak i krytyków, zdobywając OFF Camerę w 2017 r., Nagrodę Publiczności na Festiwalu Filmów Polskich „Wisła” w Moskwie w 2016 r., a także nominację do Złotych Lwów. Imponujący był też sukces komercyjny komedii, która osiągnęła globalne wpływy w wysokości ponad 9 milionów dolarów. Popularność produkcji zaowocowała powstaniem dwóch sequeli: „Planeta Singli 2” (2018 r.) oraz „Planeta Singli 3” (2019 r.).
9. „U Pana Boga w ogródku” (2007 r.), reż. Jacek Bromski
„U Pana Boga w ogródku” to kontynuacja popularnej komedii „U Pana Boga za piecem” (1998 r.). Film ponownie przenosi widzów do malowniczego miasteczka Królowy Most na Podlasiu. Reżyser Jacek Bromski z charakterystycznym humorem ukazuje życie prowincjonalnej społeczności, w której tradycja splata się z nowoczesnością.
W tej odsłonie do znanych już z pierwszej części bohaterów dołączają nowe postacie. Pojawia się tu młody, nieporadny absolwent szkoły policyjnej Marian Cielęcki (Wojciech Solarz), który trafia do komisariatu kierowanego od lat przez komendanta Henryka (Andrzej Zaborski). Drugim ważnym bohaterem jest Józef Czapla „Żuraw” vel Jerzy Bocian (Emilian Kamiński). To były gangster objęty programem ochrony świadków, próbujący ułożyć sobie nowe życie w prowincjonalnym miasteczku. Zderzenie przyjezdnych z lokalną rzeczywistością staje się źródłem wielu komicznych sytuacji.
Film łączy w sobie elementy komedii obyczajowej i lekkiego kryminału. Humor, sytuacyjny i wynikający z różnic między bohaterami, przeplata się z wątkami miłosnymi i subtelnym komentarzem społecznym. Urokliwa atmosfera Królowego Mostu, gdzie nowoczesność dociera z opóźnieniem, a sąsiedzi znają się od podszewki, buduje wyjątkowy klimat filmu.
Doceniony Nagrodą Specjalną Jury w Gdyni, film Bromskiego to przykład kina, które nie ma wielkich ambicji, a i tak pozostaje w pamięci na długo. Poprawia humor i zarazem pobudza do namysłu nad tym, co naprawdę liczy się w życiu. Jednym słowem, idealna propozycja na niedzielne popołudnie z bliskimi.
10. „Czas surferów” (2005 r.), reż. Jacek Gąsiorowski
„Czas surferów” to oryginalna polska komedia sensacyjna, która z przymrużeniem oka opowiada o nieudolnych przestępcach próbujących odnaleźć się w świecie wielkich porachunków. Film Jacka Gąsiorowskiego balansuje między absurdem, humorem i próbą nawiązania do stylistyki kina Quentina Tarantino.
Trzej główni bohaterowie – Bonus, Fifi i Kozioł – żyją z dnia na dzień, bez określonego celu. Ich sytuacja zmienia się, gdy tajemniczy Dżoker (Bogusław Linda) zleca im porwanie biznesmena Czarneckiego (Marian Dziędziel). Plan wydaje się prosty, ale nieudolność chłopaków szybko prowadzi do serii pomyłek i coraz większego chaosu. Sytuację dodatkowo komplikuje gangster Klama (Zbigniew Zamachowski), który ma pewne rachunki do wyrównania.
Tytuł filmu nawiązuje do deski surfingowej umieszczonej na dachu auta amatorskiej grupy przestępczej – elementu kamuflażu, który z miejsca zdradza ich brak profesjonalizmu i oderwanie od rzeczywistości. Narracja prowadzona jest nielinearnie, a poprzez retrospekcje poznajemy wydarzenia z różnych perspektyw, co jest wyraźnym ukłonem w stronę zachodnich wzorców.
Na uwagę zasługuje nietypowa obsada produkcji. Obok doświadczonych aktorów (Linda, Dziędziel, Zamachowski), pojawiają się debiutanci wyłonieni w castingach. Ten kontrast dodaje filmowi świeżości i autentyczności, choć niektóre postaci wypadły tu mocno poniżej oczekiwań. Ścieżka dźwiękowa autorstwa Donia (Dominika Grabowskiego, polskiego rapera i producenta muzycznego) z udziałem takich wykonawców jak m.in. Mezo czy Ascetoholix podkreśla młodzieżowy, luźny charakter całości.
Choć „Czas surferów” nie zdobył powszechnego uznania krytyków i nie odniósł sukcesu kasowego, zyskał status kultowego wśród młodszych widzów, ale też osób ceniących nonsensowny humor. Część publiki i recenzentów doceniło absurdalny komizm oraz soczyste, naprawdę zabawne dialogi, które stanowią jeden z mocniejszych punktów filmu. To film nieidealny (a od strony technicznej wręcz bardzo słaby), ale na bank szczery. I to właśnie za tę bezpretensjonalność wielu go pokochało.
Komedia w Polsce – wiecznie żywa
Jak widać, polskie komedie w XXI w. mają się całkiem dobrze. Oczywiście w wielu produkcjach filmowych do czynienia mamy ze sztampowymi scenariuszami, oklepanymi gagami i niedoróbkami technicznymi, ale godnych polecenia tytułów również nie brakuje. Przez ostatnie dwie dekady (z okładem) polscy twórcy nie bali się eksperymentów: łączyli humor z satyrą społeczną, sięgali po groteskę, czarny humor, konwencję kryminału, a nawet pastisz horroru. W efekcie powstały filmy, które nie tylko bawią widzów, ale przy okazji poruszają ważne tematy.
W naszym zestawieniu znalazły się zarówno komedie już kultowe i dość powszechnie cytowane, jak „Dzień świra” czy „Poranek kojota”, jak i mniej oczywiste perełki, np. „Kołysanka” czy „Ciało”. Są filmy bawiące absurdalnym humorem, jak „Czas surferów”, ale też takie, które wciągają w refleksję nad relacjami międzyludzkimi, jak „Testosteron” czy „Teściowie”. Jest też „Planeta Singli”, która udowadnia, że komedia romantyczna także może trafnie i dowcipnie komentować rzeczywistość. Natomiast to, co łączy wszystkie wymienione produkcje, to autentyczność, pewnego rodzaju niepowtarzalność i, jakżeby inaczej, gwarancja dobrej zabawy.
Czy polska komedia ma jeszcze coś do powiedzenia? Jesteśmy przekonani, że zdecydowanie tak. I, sądząc po potencjale młodych twórców i zmieniających się realiach, najciekawsze jest dopiero przed nami.